20 sierpnia 2014

MÓJ KOCIAK...

Jeszcze niedawno rechotał, jak mu przeczytałam jeden z postów.
Dzisiaj powoli odchodzi, nie je już i nie pije. Ma 17 lat.
Szczęściarz z niego, tyle lat był i jest kochany.Pamiętać zawsze będę moment, jak mała córka
przyniosła go do domu.
.- Mamuś, on był przy śmietniku i nic nie widzi na oczy, możemy go zatrzymać?(nosówka i robactwo na grzbiecie)
Czy mogłam odmówić?- mimo, że ostatnią rzeczą o której marzyłam w tamtym dniu, był chory kot ,  z którym natychmiast trzeba do lekarza. (Sama byłam chora)Miał 3 tygodnie, lekarz powiedział;
-powinienem go uśpić, ale jak będziesz przychodziła codziennie na zastrzyki, to może przeżyje.
Maluch walczył dzielnie, skoro trafił mu się dom, chciał nam zrobić niespodziankę.
*
 Dzisiaj nad ranem wdrapał się na tapczan jakimś cudem, by położyć się koło mnie jak jeszcze spałam.
Od paru dni szuka swoich miejsc gdzie chce spać.Widzi też moją bezsilność i łzy. 
 Otwiera sobie małą szafkę. Dzisiaj rano otworzyłam mu już sama.Bo nie miał siły a chciał się ukryć.
Już słyszę te głosy... "ludzie umierają a ona nad kotem się użala" Nie użalam się. Każdy człowiek ma kogoś, kto nad nim się użali a mój kot ma mnie. Przykre jest gdy odchodzi ktoś, kogo kochamy. Zawsze.  Chcemy przecież, by zawsze był z nami.Ja wyczerpałam   już limit łez.(jest taki?)TERAZ, pozostaje smutek, z którym sama muszę sobie poradzić. Wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz