Jeszcze wczoraj biegał po lesie...Jestem zmaltretowana, na maksa. o 10 rano musiał dostać zastrzyk usypiający...wcześniej pewnie przeciwbólowy i jeszcze raz usypiający. Co mam dodać. Jak wracałam do domu a Charli z tyłu na siedzeniu martwy, to drogi nie widziałam?. Chciałam odejść razem z nim...? Kogo to obchodzi? Każdy ma swoje problemy.
Ja sobie zamknęłam drzwi i zaczęłam wyć... jak zarzynane zwierzę. Głośno, ile sił w płucach.Wnuczki w szkole to mogłam sobie pozwolić. Wolno mi.
To b. trudny do opanowania ból. Był zdrowy. W nocy musiał dostać paraliżu... nie podnosił się. Był bezwładny jak go podniosłam...miał 10 lat. Zabrałam go ze schroniska. Był ze mną tylko 5 lat... Dziewięć lat temu odszedł mój Kot. Miał 17 lat. Rok był sparaliżowany ale kuśtykał do kuwety.. miałam czas oswoić myśl, że w każdej chwili może odejść... Nie rozpaczałam więc aż tak bardzo Nie miałam wyboru zresztą bo w tym samym czasie odchodził mój mąż... Mój pierwszy kot odszedł 27 lat temu. Jeszcze w Polsce.Wypadł z 8 piętra. Chciał złapać Jaskółkę...Nigdy nie pogodziłam się z jego odejściem. Do dzisiaj.
Jutro nowy dzień. Nie wiem co mi powkłada do głowy...Pewnie będę dźwigała każdy następny, dopóki nie wypełnię swojego limitu. Wreszcie odejść na zasłużony odpoczynek.
Pomyślności dla zaglądających. Coraz cieplej, więc może i życie stanie się ''cieplejsze''
ps, Nie skarżyłam się. Po prostu nic mi ''nie lata'' po głowie. Pustka totalna. 💔
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz